FARKA.press

Portal Kultury i Reportażu

Śladem dzieci z dworca ZOO

Marcin Koziestański

Gdy w 1978 r. powstała książka „My, dzieci z dworca ZOO”, świat po raz pierwszy tak głośno usłyszał o narkomanach, bezdomnych i nastoletnich prostytutkach z Berlina Zachodniego. Z kolei 3 lata później, na jej podstawie nakręcono film. Jak po ponad 40 latach wygląda przedstawiona w nich rzeczywistość?

„Najbardziej lubię historie o życiu, bez względu na to, czy są fikcyjne, czy prawdziwe. Bo gdy się w nich rozpoznajemy i możemy wyciągnąć coś dla siebie, lektura sprawia największą przyjemność”*.

Misio zjadł i idzie spać

– Słodka puchata kulka – pomyślałem z nieukrywanym uśmiechem na twarzy, gdy równo o 11:00, pracownicy berlińskiego zoo rozpoczęli karmienie pandy. Wkoło tłumy gapiów, w większości wycieczki Azjatów i dzieci z niemieckich przedszkoli. Mimo, że to lutowe przedpołudnie w środku tygodnia, to Zoologischer Garten Berlin, czyli berliński ogród zoologiczny, tętni już życiem. To jedno z największych zoo w Europie. I najstarsze. Jego początki sięgają 1844 roku. Leżący na terenie największego berlińskiego parku Tiergarten zwierzyniec każdego roku przyciąga do siebie kilka milionów miejscowych i turystów, którzy pragną zobaczyć pandę wielką oraz inne niezwykłe zwierzęta. A tych jest tu kilkanaście tysięcy gatunków: słonie, żyrafy, kapibary, a nawet renifery.

Fot. M. Koziestański | Żeby dojść do wybiegu dla pand, trzeba przejść przez wielką azjatycką bramę.

Jednak to właśnie wybieg dla pand przyciąga największą uwagę. Wyróżnia się stojącą przed nim azjatycką bramą. A wśród otaczających „mieszkanie” pand drzew i krzewów dostępne są też pojedyncze luki w barierkach. Stąd można spróbować wypatrzyć te sympatyczne niedźwiadki. Bo dopchać się do ich zagrody, jest naprawdę ciężko. Mimo tego, że obecnie w berlińskim zoo mieszka tylko jedna panda, chętnych by zobaczyć, jak zajada się pędami bambusa nie brakuje. Najbardziej zachwyceni są oczywiście najmniejsi goście. W niemal każdej alejce ogrodu można zobaczyć przedszkolanki ciągnące za sobą duże wózki, w których mieści się nawet sześcioro maluchów. W zasadzie nie są to wózki, a bardziej przyczepki, z których co chwila coś wypada. A to jakaś czapka, a to buteleczka z soczkiem. Wśród zwiedzających usłyszeć można też język polski. – Mamo, ja chce jeszcze do misia – krzyczy po polsku wyraźnie zdenerwowany chłopiec. – Misio zjadł i idzie spać. Pójdziemy teraz do pingwinków – zdecydowała matka. – Ok. W takim razie ja też idę do pingwinków – pomyślałem.

Fot. M. Koziestański | Punktualnie o godz. 11 rozpoczyna się karmienie pand.

My, dzieci z dworca Zoo

Zaledwie kilkanaście minut spacerem od głównego wejścia do ogrodu zoologicznego, znajduje się Bahnhof Zoo, czyli jeden z większych dworców we współczesnym Berlinie. W czasie podziału miasta przez Mur Berliński 13 sierpnia 1961 roku stał się najważniejszym dworcem Berlina Zachodniego, i to mimo że posiadał wówczas tylko dwa perony. Jeszcze w tym samym roku otwarto obok przebiegającą z południa na północ miasta linię metra. W latach 70. i 80. tylne wyjścia dworca stały się miejscem, w którym zbierali się narkomani oraz młodociane prostytutki.

Źródło: cda.pl | W latach 70. i 80. w tym miejscu zbierali się narkomani oraz prostytutki…

Fot. M. Koziestański | … Teraz są tu sklepy.

W 1978 roku powstała książka „My, dzieci z dworca Zoo” będąca tekstem spisanym z magnetofonowego zapisu rozmów z Christiane Felscherinow, młodą narkomanką z Berlina Zachodniego. Autorami była dwójka niemieckich dziennikarzy, przedstawiała codzienność środowiska narkomanów z dworca. Opisywane w niej wydarzenia miały miejsce w latach 1975-1977, podczas narastającej fali narkomanii wśród niemieckiej młodzieży. Natomiast tytułowy dworzec Zoo to miejsce, gdzie Christiane i wiele osób podobnych do niej, czekało na „klientów”. Prostytucja była dla młodych ludzi podstawowym sposobem zdobywania środków na codzienną działkę narkotyku.

Na podstawie książki, w 1981 nakręcono także wstrząsający film pod tym samym tytułem. Z kolei w 2021 roku premierę miał ośmioodcinkowy serial wyprodukowany przez HBO. W 1991 r. dworzec zainspirował irlandzką grupę rockową U2 do napisania piosenki Zoo Station. „Jestem gotów. Gotów na gaz rozweselający. Jestem gotów na to, co ma nastąpić” – śpiewał Bono, lider zespołu.

Najnowocześniejsza dyskoteka Europy

Przy Genthiner Straße, ulicy położonej nieco na południe od ogrodu zoologicznego, w latach 70. i 80. XX wieku istniał klub Sound. Miejsce to reklamowano jako „najnowocześniejszą dyskotekę w Europie”. Miało to związek ze stosowanymi tam już wówczas m.in. projektorami laserowymi, czy wytwornicami dymu. Pod koniec lat 80. klub została podpalony. Dzisiaj trudno odnaleźć miejsce, w którym niegdyś się znajdował. Aż do 2007 roku kilkukrotnie próbowano go reaktywować w różnych punktach Berlina, jednak za każdym razem, z mizernym skutkiem.

To właśnie do tego klubu pewnej nocy trafiła Christiane. Okłamując matkę, że idzie uczyć się do koleżanki – Kessi, zaczyna poznawać nocne życie Berlina. To Kessi, po znajomości, wprowadziła nastolatkę na dyskotekę. Kolejnym krokiem było wejście do świata narkotyków. Już po jednej z pierwszych imprez, na peronie stacji metra Kurfürstendamm, dziewczynki spotykają matkę Kessi, która zabrania im spędzać czas razem. Christiane przyłącza się za to do paczki nowych znajomych, wśród których są m.in. Axel, Babsi, czy jej późniejszy ukochany Detlef. Wszyscy razem trafiają na dworzec Zoo.

Źródło: cda.pl | Stacja metra Kurfürstendamm. Dawniej…

Fot. M. Koziestański | … i dziś.

Christiane już w wieku 12 lat sięga po pierwsze substancje odurzające. Zaczyna się od haszyszu, potem jest LSD, aż w końcu przychodzi kolej na heroinę. Mając 14 lat zaczyna uprawiać prostytucję. Historia dziewczynki i jej przyjaciół niestety nie kończy się happy endem.

Precle zamiast pączków

– Nie śpij ku**a! Okradli nas! – słyszę jak jeden bezdomny owinięty w kilka kołder, krzyczy po polsku do swojego towarzysza niedoli. Obaj koczują w przejściu podziemnym metra. Wchodzę na stację Kurfürstendamm. Podjeżdża pociąg. – Żółty wagonik, chyba taki sam, jak w filmie. Niemożliwe, minęło przecież ponad 40 lat – myślę wchodząc do środka. Jednak możliwe. Wnętrze pociągu wygląda, jak wtedy, gdy kilkadziesiąt lat temu nastolatki wracały nim z Sound. W berlińskim metrze są też oczywiście w użyciu nowocześniejsze składy podziemnych pociągów. Jednak moim zdaniem warszawskie metro wygląda dużo lepiej. Tu wszystko prezentuje się jak w starym filmie, a czas jakby się zatrzymał.

– Dziś jest przecież tłusty czwartek – myślę, gdy przechodzę koło malutkiej piekarni na stacji metra. Croissanty, kanapki i precle. Dużo precli (polecam spróbować te z rozmarynem). Niemcy zajadają się nimi na kilogramy. Pączków nie widzę. Tu nie znają naszego narodowego święta. Mija dosłownie chwila i jestem już przy Bahnhof Zoo. Pod koniec lat 80. rygorystyczne kontrole policyjne spowodowały, że narkomani przenieśli się stąd w inne miejsca. Mimo wszystko okolice dworca, a przede wszystkim sąsiadujące z nim wiadukty, do tej pory pozostają schronieniem dla wielu bezdomnych.

Źródło: cda.pl | Plac przed wejściem na dworzec nie zmienił się diametralnie.

Fot. M. Koziestański

– Poproszę 5 tych mini pączków – wskazuje w małym sklepie tuż przy dworcu, jednocześnie podając ekspedientce 3 euro. Ceny nie są wygórowane. Kawa kosztuje 2,40, a najtańszą kanapkę można zjeść za 1,60 euro. – Słodka puchata kulka – powtarzam w myślach po raz drugi dzisiaj, uśmiechając się znów do własnych myśli, zadowolony, że w końcu udało mi się znaleźć coś, co choć trochę przypomina nasze pączki. Niestety. Te kulki w smaku ich nie przypominają. Ciasto jest tłustsze i wcale nie takie słodkie. Rozczarowanie.

Źródło: cda.pl

Fot. M. Koziestański | Kolejowe wiadukty do tej pory pozostają schronieniem dla wielu bezdomnych.

Afryka, Ukraina i… Polska

Tadek ma około 45 lat. Spotykam go tuż za dworcem, gdzie działa tzw. misja dworcowa (Bahnhofsmission), prowadzona przez miejscowy Cartias. Wolontariusze oprócz wydawania posiłków bezdomnym, służą im także darmową pomocą medyczną. To tu kilka razy dziennie gromadzą się okoliczni bezdomni. Już z daleka widzę grupę około 20 osób, podzieloną jakby na dwie mniejsze. Jedna to ewidentnie imigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu. Trzymają się razem. Na pierwszy rzut oka nie wyglądają na bezdomnych. Czyste, markowe ubrania, sportowe buty. I przeważnie jedna torba. Czekają na kawę i coś ciepłego do zjedzenia, prawdopodobnie w tym, i z czym przyjechali do Niemiec. Druga grupa jest trochę bardziej zróżnicowana. Słychać tu niemiecki, polski, czy ukraiński. Wszyscy są spokojni. Nikt nie krzyczy, nikt się nie przepycha. Każdy cierpliwie czeka na swoją kolej. Tadek stoi z dwiema koleżankami. One nie chcą rozmawiać. Gdy biorą gorący napój nagle znikają mi z oczu.

Fot. M. Koziestański | Za dworcem działa tzw. misja dworcowa (Bahnhofsmission).

– Na samym dworcu praktycznie nie siedzimy, a na pewno nie śpimy. Ganiają strasznie. Tu pod wiaduktem się układamy najczęściej – pokazuje. Mężczyzna przyjechał do Berlina kilka lat temu z Rzeszowa. Najpierw mieszkał w hostelu robotniczym. Potem stracił pracę i wylądował na ulicy. – Jak sobie radzę? Wchodzę do drogerii, biorę dla koleżanki spinkę do włosów za parę centów. Dzięki temu mam paragon i mogę wyjść przez bramkę. Ale ja się nie pier***ę! Jak już wejdę, to wychodzę tak obładowany – pokazuje rozkładając szeroko ręce. – Czasem coś się sprzeda, czasem coś się przyda. O tak się wczoraj ładnie ogoliłem – wskazuje gładząc się po brodzie.

Opowiadam mu krótką historię o spotkanych przed chwilą Polakach w podziemiach metra. – Dużo nas tu. Ale staramy trzymać się razem. Jeden drugiemu krzywdy nie zrobi. Musimy sobie jakoś radzić – dodaje. Wśród bezdomnych, których widzę przy dworcu przeważają osoby z Afryki, ale jest też sporo Ukraińców. – Często przyjechali tu bezpośrednio z Polski, gdzie zatrzymywali się uciekając przed wojną, i licząc, że tu czeka ich lepsze życie niż w Polsce. I to jest to, co jedynie tu na nich czeka – mówi mój rozmówca podnosząc do góry papierowy kubek kawy, który bucha gorącą parą. Opowiada też, że teraz jest tu zdecydowanie mniej bezdomnych, niż np. latem. Wtedy szybko wznoszą się wręcz całe miasteczka namiotowe. – Teraz trochę za zimno – mówi, a ja odruchowo sprawdzam temperaturę w telefonie. Minus 1.

Coraz mniej też tu narkomanów, chociaż i tacy się zdarzają. W kolejce do Bahnhofsmission, widzę zaledwie trzy osoby, które prawdopodobnie są pod wpływem jakiś substancji. Jeden mężczyzna kręci się w kółko, szybko przebierając nogami i machając rękami, jakby był na speedzie. Drugi powolnym, dystyngowanym krokiem… tańczy walca. Trzeci z kolei, przytula się do ewidentnie widocznej tylko dla niego osoby.

Fot. M. Koziestański | Wśród bezdomnych przeważają osoby z Afryki, ale są też Polacy.

Sam dworzec nie jest jakoś szczególnie oblegany przez pasażerów. Wszystko przez to, że od wielu lat obsługuje jedynie połączenia regionalne. Nie ma tu już nawet kas, przy których niegdyś gromadzili się narkomani i nastoletnie prostytutki. Te widziałem tylko w filmie. Nie ma też porozrzucanych na każdym kroku strzykawek. Nie ma dilerów. Za to jest dużo policji. – Ganiają nas – powtarza Tadek. Żegnam się z nim. Za oprowadzenie po dworcu daje mu 4 euro, które na szybko znalazłem w kieszeni. Powinno starczyć na kawę i kanapkę. Chociaż domyślam się, że prędzej kupi za to dwa piwa. Erdinger w przydworcowym monopolowym, w którym sprzedaje Wietnamczyk, kosztuje 2 euro.

Źródło: cda.pl | Wnętrze dworca kiedyś odstraszało…

Fot. M. Koziestański | ... teraz tętni życiem.

Sytuacja jest beznadziejna

W stolicy Niemiec przebywają bezdomni z ponad 80 państw. Tego, ilu ich jest dokładnie, władze miasta nie są w stanie ustalić. Próbowano to zrobić w 2020 roku, kiedy doliczono się niespełna 2000 osób bez dachu nad głową. Ale szacunki organizacji charytatywnych mówią nawet o 8-10 tysiącach bezdomnych w stolicy Niemiec, z których ponad 1/3 to Polacy. Ale sporo jest też Ukraińców, Rosjan, mieszkańców Afryki, czy przybyszów z Bliskiego Wschodu. Z tego co udało mi się dowiedzieć, wielu młodych chłopców prostytuuje się w parku Tiergarten nieopodal Zoo. Są to prawdopodobnie w większości Afgańczycy. Zarobione w ten sposób pieniądze wydają albo na jedzenie, albo na narkotyki. Popularna jest szczególnie marihuana i heroina, z którą problemy miała chociażby bohaterka „My, dzieci z dworca Zoo”.

Fot. M. Koziestański | Wokół dworca widać wiele rozłożonych legowisk bezdomnych.

Według szacunków w całych Niemczech od heroiny uzależnionych jest ok. 165 tys. osób. W ciągu ostatnich kilkunastu lat sytuacja tylko się pogarsza. W 2012 roku w wyniku spożycia nielegalnych substancji zmarły 944 osoby. W 2021 roku ta liczba była już dwukrotnie wyższa, a z powodu nadużywania narkotyków zmarło 1826 osób. W 2022 roku liczba zgonów związanych z narkotykami nadal rosła i wyniosła 1990 osób.

*Cytaty pochodzą z książki „My, dzieci z dworca ZOO”, Wydawnictwo Iskry, 2011 r.