Nie takie obce – „Duchowe życie zwierząt”
Człowiek wiele razy podkreśla rzekomą wyższość nad innymi gatunkami. Jednak czy jest to takie oczywiste jak się wydaje? Czy mamy prawo traktować wszystkie zwierzęta jako istoty gorszego sortu? Jako puchate, śliczne i słodkie, ale jednocześnie głupiutkie zwierzątka, które dają nam się jedynie głaskać i karmić? Jako naiwne niezbyt lotne istoty, w głowach których nie winniśmy doszukiwać się żadnej mądrości? Czy też może raczej jako dzikie i nieokiełznane, niewiedzące co jest dobre a co złe zwierzęta, do których lepiej się nie zbliżać, bo przecież są niebezpieczne i na pewno nie panują nad swoimi instynktami?
Odpowiedź wydaje mi się oczywista, co też na szczęście coraz częściej udowadniają nam autorzy przeróżnych publikacji. Te zaś otwierają nam oczy i udowadniają coraz to bardziej zaskakujące rzeczy. Wystarczy spojrzeć na chociażby „Duchowe życie zwierząt” Petera Wohllebena, należące do jednego z tych dzieł, które uzmysławiają nam, że pies czy kot, którego codziennie karmimy i przytulamy, ma o wiele bardziej rozbudowane procesy myślowe niż mogłoby nam się to wydawać. Leśnik, chcąc zapewne przełamać barierę strachu przed dzikimi zwierzętami, bo przecież to, co nieznane instynktownie wzbudza w nas strach, nie ogranicza się wyłącznie do zwierząt domowych, ale opisuje też te, których raczej zbyt często nie zobaczymy w ich naturalnym środowisku. Mam tu na myśli dziki, sarny czy jelenie, których wielu nawet nie widziało na żywo.
Wohlleben ukazuje trochę bardziej „ludzkie” oblicze zwierząt, co ciekawe, odwołując się głównie do emocji. I tak, na okładce książki możemy przeczytać „Koguty okłamujące kury? Zawstydzone konie? Łanie pogrążone w żałobie? To przejaw fantazji ekologów czy naukowo udowodnione fakty z życia zwierząt? Czy bogate życie uczuciowe nie jest zastrzeżone jedynie dla ludzi?”
Jak nietrudno się domyślić, odpowiedź brzmi: nie. Autor książki odkrywa przed nami niesamowite historie zwierząt, w których możemy dostrzec ich mądrość, współczucie, troskę czy przyjaźń.
Idealnym przykładem mądrości wśród zwierząt może być… świnia. Nie bez powodu to właśnie te zwierzęta okrzyknięto jednymi z najinteligentniejszych na świecie. Weźmy na przykład maciorę, która w swoim życiu urodziła 160 prosiąt. Profesor Johannes Baumgartner z Uniwersytetu Medycznego w Wiedniu właśnie ją nazywa „niezwykłą osobowością”. Wszystko zaś przez to, że mądra świnia nauczyła każde ze swoich prosiąt jak budować gniazda ze słomy, a za każdym razem kiedy któraś z jej córek miała niedługo urodzić swoje dzieci, stara maciora pomagała im w przygotowaniach do porodu niczym doświadczona położna. To zresztą nie jedyny przykład na ponadprzeciętną inteligencję świń. Przykładem może być jeden z ośrodków badawczych w dolnej Saksonii. Wszystko zaczęło się od tego, że jakiś czas temu świniom podawano jedzenie w długich korytach, dzięki czemu te nie musiały się do niego pchać, bo każda miała do niego dostęp. Z biegiem lat sposób podawania karmy uległ „ulepszeniom” (oczywiście względem ludzi, bo świniom raczej nie było to na… racicę). Aby usystematyzować podawanie posiłków, zmniejszono rozmiar koryta, a jedzenia nie nakładał już człowiek tylko odpowiednio zaprogramowane maszyny. To sprawiło, że biedne świnie nie miały już tak swobodnego dostępu do pożywienia jak wcześniej, przez co często pchały się na siebie, aby wcześniej zgarnąć upragnione kąski. Dochodziło przy tym do iście dantejskich scen, rozszalałe świnie często poważnie raniły się racicami i tratowały słabsze rówieśniczki. I tu z rozwiązaniem przyszedł dolnosaksoński ośrodek badawczy. Wszystkie świnie z wyżej opisanego chlewu zabrano do „sali wykładowej”, gdzie starannie wybrani behawioryści uczyli je… imion. Mimo, że eksperyment początkowo wydawał się raczej głupi to już po krótkim czasie pojawiły się efekty. W końcu przyszedł czas na wypróbowanie skuteczności w naturalnym środowisku świń, w chlewie. Jakież było zdumienie, kiedy po zawołaniu „Brunhilda!”, tylko jedna ze świń podnosiła łeb i z szybciej bijącym sercem (zwierzętom założono pulsometry), biegła do koryta, gdzie dostawała swoją porcję. Reszta jej współtowarzyszek nawet nie podniosła głowy, wszystkie leżały spokojnie na słomie lub nawet drzemały. Nikt nie jest mnie zatem w stanie przekonać, że świnie nie posiadają pierwiastka inteligencji.
Weźmy może inny przykład. Wrona. Zapewne wielu wydaje się, że w maleńkim łebku nie znajdziemy raczej zbyt rozbudowanego mózgu. Nic bardziej mylnego! Przykładem może być tu ptak, którego w swojej książce opisuje leśnik. Pewnego dnia zobaczył on wronę, która trzymała coś w dzióbku. Po chwili zorientował się, że najprawdopodobniej jest to żołądź. Jako, że ptaki robią zapasy na zimę, zakopując przeróżne nasiona w ziemi, to i ta wrona zabrała się do zakopywania żołędzia. „[…] usiłowała schować smaczny kąsek i w tym celu wygrzebywała dołek. Następnie wcisnęła tam żołądź i rozrzuciła wiecheć trawy nad dołkiem. Podziwiałem perfekcyjny kamuflaż, a wtedy wrona obróciła się w moją stronę. Czyżby się zorientowała, że ją obserwowałem? Natychmiast wyciągnęła żołądź z kryjówki i na nowo zaczęła kopać jamkę w ziemi. Jedną? Nie, kilka, a przy każdej zachowywała się tak, jakby wpychała do niej żołądź. Zniknął on dopiero w ostatnim dołku, ptak zaś był usatysfakcjonowany, w końcu zadał sobie niemały trud, by mnie oszukać i przeszkodzić mi w pożarciu jego ulubionego dania. Dopiero teraz wrona podleciała i usiadła na belce, by spożyć niewielką porcyjkę ziaren. […] Cały czas bawiło mnie, jak ptak ukrywa przede mną pożywienie, a przecież to samo w sobie jest wspaniałym osiągnięciem inteligencji. W końcu musiał się zastanowić, co mogłem widzieć i jak mimo jawności swoich działań ma ukryć żołądź, by wywieść mnie w pole.”
W poprzednim przykładzie mieliśmy do czynienia z wroną, która okazała się wyjątkowo inteligentnym stworzeniem. W czym jeszcze zwierzęta są do nas podobne? (A może to raczej my do zwierząt?) Wiadomo, że istotą istnienia jest konieczność przedłużenia gatunku. W tym celu potencjalny partner chce się przypodobać swojej wybrance. Podczas gdy w świecie ludzi używamy przeróżnych perfum (przynajmniej w dzisiejszych czasach, bo przecież jeszcze nie tak dawno to „nieumyte osobniki” były cokolwiek warte, sam Napoleon miał pisać w listach do Józefiny: „Wracam jutro wieczorem do Paryża. Nie myj się.”), by podświadomie zadziałać na zmysły naszej „drugiej połówki”, zwierzęta wyposażyły się w odpowiednie zamienniki. I tu przykładem może być kozioł Vito, który, jak opisuje Wohlleben „[…] przeistacza się wówczas [co roku późnym latem] w śmierdzącego stwora. Chcąc podobać się damom, skrapia sobie gębę i przednie nogi […] własnym moczem. Żółtą cieczą spryskuje nie tylko skórę, lecz także wnętrze pyska. [Kozie samice] ocierają się głowami o jego futro, by przesiąknąć tym samym zapachem. […] Kozioł co chwilę sprawdza węchem, czy któraś z kóz dopuści go do siebie. W tym celu pędzi je przez pastwisko i meczy z wywieszonym językiem, co po prawdzie wygląda nieco absurdalnie. Jeśli jedna z wybranek się zatrzyma i przykucnie, żeby się wysiusiać, kozioł wtyka nos w strumień i z podwiniętą wargą sprawdza, prychając, czy poziom hormonów zwiastuje mu szczęście. Po wielu dniach Vito zostaje wreszcie obdarowany kilkoma upojnymi sekundami”. Ludzkich odpowiedników zachowania kozła Vito nie musielibyśmy długo szukać.
Wyżej wymienione przykłady udowadniają nam, że ludzie i zwierzęta maja ze sobą całkiem sporo wspólnego. Istnieje jednak coś, co niezaprzeczalnie nas dzieli: mowa. Bo jak porozumieć się z psem, kotem czy świnią przy pomocy mowy, której te (poza kilkoma wyjątkami jak imię, czy proste komendy) nie rozumieją? Jak często prowadzimy monolog z naszym zwierzakiem, marząc w duchu o tym, żeby kiedyś nam odpowiedział? Jak wiele zyskałaby nauka, gdybyśmy nie tylko mogli zrozumieć język, jakim zwierzęta się porozumiewają, lecz także potrafili porozmawiać z nimi? To wbrew pozorom wcale nie jest takie trudne, przynajmniej jeśli chodzi o małpy. I tu idealnym przykładem będzie pewna gorylica imieniem Koko, która za pomocą gestów potrafi opowiadać pasjonujące rzeczy. Penny Patterson trenowała młodą wówczas naczelną w ramach swego doktoratu na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii. W miarę upływu czasu Koko nauczyła się ponad tysiąca znaków i rozumiała ponad dwa tysiące słów w języku angielskim. Po raz pierwszy możliwa była dłuższa rozmowa ze zwierzęciem. Młodą gorylicę często można zobaczyć w mediach, gdzie wielokrotnie przytaczane są epizody z jej udziałem. „Na przykład kiedyś dostała w prezencie pluszową zebrę, a na pytanie co to jest odpowiedziała „biały” i „tygrys”. Zapytana zaś dlaczego goryle umierają, odpowiedziała „problem – stary”. Koko wielokrotnie odpowiadała tak inteligentnie i łączyła znane rzeczy z nowymi pojęciami, że śmiało możemy tu mówić o małpie uzdolnionej językowo”. Natura wciąż potrafi nas zaskakiwać i jeśli tak dalej pójdzie to może sami będziemy mogli chociaż gestami porozumieć się z naszym psem czy kotem?
Książkę Petera Wohllebena polecam zarówno tym, którzy kochają zwierzęta, jak i tym, którzy traktują je z nieco większym dystansem. Ci pierwsi na pewno z radością posłuchają o tym, że zwierzęta są nam bliższe niż nam się zdawało, drudzy zaś może dadzą się nieco przekonać, że inteligencja i kultura zwierząt często może przechodzić ich najśmielsze oczekiwania. Niejednokrotnie mam bowiem nieodparte wrażenie, że niektórzy ludzie powinni zamienić się ze zwierzętami rolami i, nie uwłaczając tym drugim, spać na słomie i jeść z koryta.
Cytaty pochodzą z: Peter Wohlleben, „Duchowe życie zwierząt”, Kraków 2017.