W Batumi jest wszystko
Wszystko za wyjątkiem spójności, harmonii i oczywistego piękna.
Jest znanym uzdrowiskiem i nigdy niezasypiającym centrum rozrywki starającym się przypominać Las Vegas. Znajdziemy tam luksusowe hotele, ciekawe zabytki i nietuzinkowe rzeźby.
W mieście stoi fontanna, z której w swoim czasie tryskała prawdziwa czacza. Jest też Batumi Tower, wieżowiec z diabelskim młynem na dwudziestym siódmym piętrze. Miał być siedzibą uniwersytetu, jednak przez lata stał pusty, a uniwersytet nigdy nie został otwarty.
Pierwsze co poczułam w tym mieście to jego subtropikalny, wilgotny klimat. Przez trzy dni mojego pobytu pogoda była jakby w zawieszeniu. Nie padało, nie wiał wiatr ani nie świeciło słońce. Wszechobecna, bujna roślinność nadaje miastu uroku, a także wprowadza dodatkowy chaos przeplatając się z nieokiełznaną architekturą.
Batumi przywitało mnie nerwowo. Po przyjeździe pociągiem z Tbilisi byłam nagabywana przez taksówkarzy w okolicach dworca kolejowego. Oprócz roślinności trochę jak z dżungli, okazało się, że obowiązuje tu prawo dżungli. Taksówkarze w żadnym wypadku nie rozumieli odmowy póki na nich nie krzyknęłam. Gdy przyjechał umówiony wcześniej kierowca, bałam się, że stanie mu się krzywda. To samo odczucie miałam później w nadmorskich pubach, gdzie właściciele zagłuszali się wzajemnie muzyką. Byłam zmuszona słuchać kilku utworów jednocześnie. Ludzie wokół mnie siedzieli spokojnie, jakby nikomu to nie przeszkadzało.
Niewielka ulica, na której miał znajdować się nocleg, wprowadziła mnie w zachwyt. Wypełniały ją kwiaty i kwiaciarze, a także różnego rodzaju sprzedawcy. Miejsce mojego noclegu nie było w żaden sposób oznaczone, zapytałam więc pierwszą napotkaną uliczną sprzedawczynię. Ona krzyknęła do kwiaciarki, która pędem poprowadziła mnie przed siebie, właśnie pod samą kwiaciarnię. Z początku myślałam, że to jest moja gospodyni, a pokój znajduje się w kwiaciarni. Tak pięknie jednak nie było.
Okazało się też, że część kwiaciarzy pracuje tu całą dobę, a w nocy rośliny w donicach lśnią na asfalcie oblane wodą. Młody pracownik wyszedł do mnie na ulicę z gitarą i operowym głosem śpiewał gruzińskie utwory. Nie mam pojęcia kto o północy kupuje tam kwiaty, ale wiem, że ładnie śpiewał.
Widok z mojego okna lekko kolidował z charakterem wnętrza pokoju, który był urządzony w stylu pałacowym, miał żyrandol z szkiełek imitujących brylanty oraz kolumny wokół łóżka.
Nie znam gruzińskiego ani rosyjskiego, lecz udało mi się porozumiewać mieszanką polskiego z rosyjskim. Starsza kobieta zapytała z poważną miną, dlaczego fotografuję ten budynek. Niewiele myśląc odpowiedziałam „krasivy”, co nie było z mojej strony kłamstwem. Pani odpowiedziała takim uśmiechem, powtarzając za mną „krasivy…” i nie jestem pewna czy właściwie mnie zrozumiała.
Nabrzeże w Batumi jest długie, przestronne, z szarymi kamieniami. Dużo tam miejsca na wieczorne spacery. Na nadmorskim, prawie siedmiokilometrowym deptaku wiele się dzieje.
Poniżej kilka obrazów prezentujących w subiektywny sposób różnorodność tego miasta. Chciałabym wrócić do momentu, gdy jeszcze nigdy nie widziałam Batumi.
Moją pierwszą reakcją na to, jak poczułam ducha tego miasta, był żal, że spędzę w nim tylko trzy dni. Według mnie każde miasto ma swojego ducha. Składa się na to wiele rzeczy, w tym także, a czasem nawet przede wszystkim, drobiazgów. Mówią do nas ślady historii lub brak historii, natura, uporządkowanie lub chaos. Brzydota lub piękno, banalność lub niejednoznaczność czy tajemniczość. Autentyczność versus gra pozorów, przewidywalność i bezpieczeństwo versus brak kontroli. Duma kontra zawstydzenie. Mówi do nas też sztuka uliczna czy napisy na murach. Myślę, że czasem trudno to zrozumieć, ale zawsze wpływa to na nas.
Drugą reakcją na to miasto był w nocy przedziwny sen, że moje myśli i działania są sterowane przez jedną z koleżanek, ale nikt w to nie wierzy. Ruchome schody zaczynają działać w przeciwnym kierunku, gdy na nich jestem. Supermarkety zamykają się bez możliwości wyjścia. Sen był długi i upiorny. Może mój umysł chciał poskładać coś na nowo. Śniłam o jakichś liczbach. Po przebudzeniu o trzeciej w nocy pomyślałam o kasynie, do którego na drugi dzień planowałam się udać. Rozejrzałam się po pałacowym pokoju i poczułam się nieswojo.
Batumi jest jak jedno wielkie kasyno, nigdy nie wiadomo w jaki nastrój nas wprowadzi, co i kogo spotkamy za rogiem. Jednocześnie ma w sobie sporo fasadowości. Po części nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, miasto było w jakiś sposób przyciągające, a ludzie wokół pochłonięci wakacjami. Prawie im uwierzyłam, że Batumi jest zwyczajnym, radosnym miejscem. Szalone rzeźby, wieżowce, lunaparki i światła siliły się na efekt, krzyczały do mnie.
W jednym z klubów poprosiłam muzyków grających popularne europejskie utwory o coś gruzińskiego. Wokalista był zaskoczony. Przydałby się tam kwiaciarz.