Studium psychozy wg Eriksson – recenzja „Zniknięcia”
Pewnego wieczoru Greta, Alex i ich czteroletnia córka Smilla wypływają na cieszące się złą sławą jezioro. Docierają do maleńkiej wysepki, gdzie Alex z córką schodzą na ląd. W tym czasie znużona czekaniem na ich powrót Greta, zasypia w łódce. Kiedy się budzi, Alexa i Smilli nie ma.
Przerażona Greta rozpoczyna chaotyczne poszukiwania. Próbuje zadzwonić do Alexa, nie może jednak nigdzie odnaleźć telefonu. W końcu, po długich poszukiwaniach, znajduje go w sypialni pod prześcieradłami. Nie pamięta czy to ona go tam schowała czy też ktoś próbuje ją nastraszyć. W końcu uspokaja się na tyle, żeby pójść na policję. Tam jednak słyszy coś, czego z pewnością nie spodziewała się usłyszeć: nigdy nie miała męża ani córki. Kim wobec tego są Alex i Smilla? Czy Greta kłamie? A może to ona jest jedyną osobą, która zna prawdę?
„Zniknięcie” to thriller psychologiczny, przywodzący na myśl powieść J. M. Cotzee’ego „W sercu kraju”, której to treść stanowi obsesyjny monolog wewnętrzny pogrążającej się w szaleństwie kobiety. W obu powieściach rzeczywistość miesza się ze snem, a teraźniejszość z natrętnie powracającymi obrazami z przeszłości. Dodatkowo akcja „Zniknięcia” rozgrywa się na spowitej gęstą mgłą złowrogiej wyspie, co tylko utrudnia percepcję. Thriller Eriksson jest złudny i nieprzewidywalny. Nigdy do końca nie wiadomo co jest prawdą, a co wyobrażeniami zdezorientowanego narratora w postaci spanikowanej zniknięciem męża i córki Grety.
Powieść odbiega nieco od klasycznego modelu skandynawskich dreszczowców. Nie koncentruje się na detektywie czy badaczu, lecz na przerażonej ofierze. To jednak wprowadza sporo chaosu, co na dłuższą metę może być dla czytelnika męczące. Warto jednak przebrnąć przez pierwsze 100 stron „Zniknięcia”, po których wszystkie elementy powoli zaczynają się ze sobą łączyć, a historia Grety w końcu staje się jasna.