RECENZJA: „Reportaże zagraniczne” Melchior Wańkowicz
Literatura faktu jest obecnie w rozkwicie. Co jest ogólnie bardzo pozytywnym zjawiskiem, świadczy o ciekawości świata, o zainteresowaniu człowiekiem – ludźmi na wszystkich szerokościach geograficznych. Wynika to też z łatwości pokonywania tych szerokości i docierania do zdarzeń, miejsc i historii, które jeszcze kilka dekad temu były niemal nie do odkrycia. Można jednak zapytać po co to wszystko? Po co dzisiejsi reportażyści tak penetrują świat i opisują jak teraz wygląda każdy najmniejszy jego fragment? Czy tym współczesnym reportażom, niemalże produkowanym masowo, jawi się jakaś przyszłość? Czy po utracie rangi aktualności staną się tylko wyświechtanym tekstem już nie na temat? Myślę, że może być różnie i że to właśnie czas jest wyznacznikiem wartości reportażu literackiego.
Wydany w 1981 roku zbiór „Reportaże zagraniczne” Melchiora Wańkowicza jest dziś dziełem z innej epoki. Jego lektura przypomina trochę wizytę w skansenie i czytanie opisów dobrze znanych przedmiotów. Czym jest rodeo, metro, Disneyland – takie „osobliwości” Wańkowicz tłumaczy swoim ówczesnym czytelnikom. Dziś może to być ciekawe dla historyków lub innych badaczy przeszłości, ale czy dla kogoś jeszcze? Czy współcześni miłośnicy reportażu oczekujący często czegoś niesamowitego, nieznanego, szokującego nie będą taką lekturą zdegustowani?
Może i da się zauważyć pewne próby odstawienia Wańkowicza do muzeum, ostemplowania jego książek z minionego wieku adnotacją „wycofano z księgozbioru”. Przecież w bibliotekach brakuje czytelników, brakuje miejsca, a liczą się nowości. Oldschoolowy Wańkowicz na starym, peerelowskim papierze przegrywa konkurs atrakcyjności, tej wizualnej. Ale jego reportaże po latach (niektóre niemal stu) wciąż pozostają żywe – aktualne w sferze humanitarnych wartości, oryginalne pod względem języka i humoru, odkrywcze w kwestiach, o których świat już zapomniał. Niech za przykład posłuży cytat z reportażu „Milion wolt »Hospodi pomiłuj«” opisującego wycieczkę do Związku Radzieckiego w latach trzydziestych:
„Inni uczestnicy wycieczki byli nastawieni bezapelacyjnie entuzjastycznie. Wszystko w tym kraju było piękne z góry, udane, celowe. Z tego rodzaju entuzjastów powstają potem malkontenci Sowietów. Im się zdawało, że można wszystko negować i wszystko jest względne, tymczasem w Sowietach nie można negować nic i wszystko jest bezwzględne”.
Nie bez przyczyny Wańkowicz nazywany jest ojcem polskiego reportażu, guru, idolem, on wciąż daje przykład, a jego „Reportaże zagraniczne” są fascynującą podróżą od Persji, przez Meksyk po Kalifornię, po świecie niby znajomym, niby na wszystkie sposoby już opowiedzianym, a jednak zaskakującym.
Niektórym może wydać się „zaskakujące” pisanie recenzji książki sprzed czterdziestu lat. Ale czy recenzja jest formą wyłącznie newsową? Czy o jakimkolwiek dziele należy mówić wyłącznie w momencie jego powstania, ewentualnie do czasu gdy jest względnie nowe? O tym, co ma prawdziwą wartość nie można zapominać. Dlatego trzeba szukać, odgrzebywać, przypominać, odkrywać na nowo, powracać i odwiedzać w bibliotekach nie tylko dział „Nowości”.