Popularność na czarno
− Ona go nienawidzi, bo on mówi na nią Paris Hilton. Ale trudno, nie mamy innego wyjścia, musimy poprosić go o pomoc. Ja się przecież na prądzie nie znam.
− Mówiłaś już mu?
Paulina nie zdążyła odpowiedzieć, gdy on w brzydkich dresach, ściskając mopa, stanął w na wpół otwartych, szklanych drzwiach wejściowych do hostelu, prowadzących z korytarza budynku, który on codziennie rano sprząta. Z przestrachem zaczął rozglądać się po wnętrzu.
− Nie ma jej! − upewnia go Paulina i z rozkosznym błaganiem w głosie dodaje. − Proszę, musisz nam pomóc. Nie ma prądu, a zaraz wszyscy wstaną.
Wacha się, bo właściwie to grzebanie w elektryczności nie należy do jego uprawnień, a nie chciałby mieć więcej wykroczeń na koncie. No i jakby Paris dowiedziała się, że on śmiał przekroczyć próg jej „hiltona”, z pewnością by za to oberwał. Ale dziewczyny proszą go tak, jakby tylko on mógł je uratować. Trudno jest odmówić przyjęcia roli bohatera.
− Tak gdzieś koło czwartej rano prąd wysiadł − mówi Paulina, wprowadzając jego i Kasię (dzienną recepcjonistkę) w szczegóły sytuacji. − Ja tu sama po ciemku jakieś świeczki znalazłam, tyle co do kibla dałam, ale one zaraz się wypalą, a tam ciemno jak w dupie.
W całej części wspólnej hostelu nie ma okien. Korytarz, kuchnia, salon, toalety, recepcja − wszystko tonie w mroku. Jest sobota rano, hostel pełen ludzi, za kilkanaście minut pierwsi z nich zaczną wstawać na śniadanie. Pokojówki, do których obowiązków to należy, nie mają jak go przygotować, bo w ich kanciapie (której w żadnym wypadku sanepid nie nazwałby służbową kuchnią) też nie ma okien.
− To prosta sprawa − mówi sprzątacz rozeznawszy się w sytuacji. − Korki poszły − świecąc telefonem pokazuje dziewczynom rząd skrzynek elektrycznych. − Macie nawet podpisane: „kuchnia”, „toalety”, „korytarz”. Wszystkie muszą być do góry. − Odważnie, rytmicznym ruchem podnosi każdy włącznik na pożądaną pozycję i stopniowo w całym hostelu nastaje jasność.
Recepcjonistki rozpływają się we wdzięczności.
− Czyli, jakby mi znowu zgasło, to mam sprawdzić te przyciski? − upewnia się Kasia, która właśnie zaczyna swoją zmianę i nie chce, jak Paulina, siedzieć w ciemności. Co prawda, pracuje w dzień, ale niewielka to różnica, gdy w całym hostelu okna są tylko w pokojach gości. Postawa Pauliny ją zadziwia, w ogóle nie wyglądała na przestraszoną, a przecież spędziła tu sama, po ciemku, cztery godziny. Nawet mając światło praca nocnej recepcjonistki obfituje tutaj w ryzykowne okoliczności, a Paulina zdecydowanie nie ma w sobie nic z nocnego ciecia czy masywnego ochroniarza z klubu. Jest typem drobnej, ślicznej laleczki z burzą kręconych blond włosów.
Jej zmiana trwa od 22.00 do 8.00 i w tym czasie jest jedynym obecnym na stanowisku pracownikiem hostelu. Sama pilnuje kasy, ciszy nocnej, czystości w częściach wspólnych, otwiera i zamyka parking, melduje gości i rozwiązuje wszystkie ich problemy. Gości często nietrzeźwych, w tym męskie grupy Anglików, Holendrów czy Niemców, przyjeżdżające do Wrocławia na wieczory kawalerskie czy też nawet zwykłe weekendowe wypady na „tanie piwo” i „łatwe dziewczyny”. Europa Wschodnia (do jakiej zaliczają Polskę) jest modną rozrywką wśród amatorów imprez z Zachodu.
Tego typu gości hostel przyjmuje dużo, ponieważ mieści się w samym centrum Wrocławia, w bezpośrednim sąsiedztwie i rynku, i klubów muzycznych, i linii tramwajowych biegnących przez najbardziej atrakcyjne punkty „nocnego życia miasta”. A przy tym jest dyskretnie schowany, przy placu za ciemną, długą bramą, spełniającym wszelkie wymogi typowego, dilerskiego zaułka. Hostel zajmuje tylko trzecie piętro masywnego budynku, na pozostałych mieszczą się inne firmy, więc główne wejście otwarte jest dla wszystkich, całą noc. Paulina zamyka sobie drzwi na trzecim piętrze, prowadzące z klatki schodowej bezpośrednio do hostelu, ale są to szklane drzwi naprzeciwko recepcji, więc pozostaje na widoku ewentualnych napastników. A poza tym, nie może siedzieć całą noc zamknięta, bo musi też robić pranie, a pralnia znajduje się na korytarzu, przy mrocznej i głuchej klatce schodowej, naprzeciwko drzwi do hostelu. Gdy rozwiesza mokrą pościel i ręczniki, zostawia otwarte drzwi, by kątem oka śledzić, co dzieje się w recepcji. Kasa nie jest zamykana na klucz, a żeby dostać się do hostelu, właściwie wcale nie trzeba przechodzić przez drzwi (niewiele więc warte są ich zamki), można jechać windą, z parteru budynku (wręcz wprost z dilerskiego parkingu) w sam środek hostelu, na korytarz za plecami recepcjonistki. Są kamery – atrapy i przycisk pod biurkiem, wzywający ochronę. Czasem nie działa, ale zwykle ochroniarz zjawia się po dziesięciu minutach.
Za konieczność stawiania czoła wszystkim tym czynnikom ryzyka, Paulina dostaje wyższą stawkę niż dzienne recepcjonistki − 9 złotych na rękę. Wszystko tu jest „na rękę”, bo wszyscy (w sumie kilkanaście osób), oprócz Paris, pracują „na czarno”.
− Naprawdę potrzebujesz umowy?, spytała tak, jakbym była jakąś dziwną fanką niepotrzebnej biurokracji – mówi Kasia. − Odpowiedziałam, że nie, bo właściwie to ja nie chcę tej pracy, nie interesuje mnie kariera w hotelarstwie. Ale na razie, ze względu na studia, to jest spoko rozwiązanie. Tu pracuję kiedy chcę, więc mogę chodzić na uczelnię, mam kontakt z cudzoziemcami, podszkalam języki, no i zawsze to jakaś kasa.
7 złotych za godzinę, tyle dostaje dzienny personel, jest to żelazna stawka, choć zdarzają się premie za dobrą sprzedaż. Dla Paris, jako wybijającej się menadżerki, najważniejsza jest efektywność i dobre opinie. Dlatego uskutecznia metodę „jak najmniej formalności, jak najwięcej zysków przy jak najmniejszych kosztach”. Dba o to, by hostel wyglądał jak pięciogwiazdkowa oaza spokoju − dla gości. Mierzona oczywiście nie w gwiazdkach wojewódzkiej komisji kategoryzacyjnej, a portalu Booking.com. Od 8.00 do 16.00 obsługuje recepcję, po czym rzadko kiedy wraca do domu. Maluje ściany w pokojach (świeżą farbą na starej), zmienia wykładziny, kupuje sztućce, kwiaty, pałeczki higieniczne dla pokojówek, żeby precyzyjnie wyczyściły fugi pod prysznicami. I nieustannie liczy gwiazdki. Dlatego goście z Bookingu mogą wszystko. Dostają najlepsze pokoje, zawsze precyzyjnie wydaną resztę, mapkę Wrocławia i cukierki na powitanie. Można ich nawet zameldować w pokoju, który ktoś już wcześniej zarezerwował, odsyłając tego „zwykłego śmiertelnika” z kwitkiem w stylu awarii, pomyłki czy nagłych okoliczności. Turyści z Bookingu zawsze muszą dostać czyste, suche ręczniki, co często jest niewykonalne, ze względu na ich zbyt małą liczbę na stanie. Dlatego najlepiej oszczędzać i nie proponować ręczników innym gościom, chyba że sami poproszą.
Ze względu na swoją lepszą klasę, czy też moc sprawczą potencjalnej opinii, „ci z Bookingu” mogą hałasować, mogą zostawiać bałagan w kuchni, mogą zameldować się trochę wcześniej albo wymeldować później (ich pokoje pokojówki traktują jako priorytet). Nie mogą tylko zrezygnować z pokoju i nie zapłacić.
− Dlaczego nie ma płatności za pokój 22? − pyta Paris Kasię, sprawdzając rachunki z jej wczorajszego dyżuru.
− Bo to była taka rodzina z Bookingu, zarezerwowali pokój jakoś po 21.00, zaraz potem przyjechali i jak się dowiedzieli, że w pokoju nie ma łazienki, to nie chcieli zostać. Byli z małym dzieckiem. Łazienka była dla nich kluczowa.
− Ale za odwołanie rezerwacji powinni zapłacić 30% ceny pokoju.
− No dobrze, ale oni nawet tam nie weszli – tłumaczy się Kasia – a pokój sprzedał się chwilę później, bo przyszedł jeden facet z ulicy.
− A Booking pobierze od nas prowizję za sprzedany pokój i jaki my mamy w tym interes?
− Więc miałam żądać od ludzi kilkadziesiąt złotych za to, że nie chcieli pokoju?
− Za to, że go zarezerwowali. Trzeba napisać do nich i ściągnąć kasę z konta.
− Ale oni byli z Bookingu – Kasia chwyta się żelaznego argumentu – wkurzą się i wystawią złą opinię.
− Zaznaczę ich w panelu jako „nie dojechał”, tacy nie mogą wystawiać opinii, więc mam w dupie co sobie pomyślą.
Paris wpadła też na pomysł ujarzmiania Bookingu i co jakiś czas, gdy jacyś wredni ludzie wieszają na jej „hiltonie” psy, wytwarza lewe rezerwacje – każe znajomym „kupić” pokój przez portal, po to by mogli później wystawić pochlebne opinie. Dlatego wskaźnik popularności zawsze oscyluje wokół 8/10.
A popularność przyciąga nie tylko spragnionych przygód „kawalerów” zza granicy, ale i naukowców przyjeżdżających na konferencje, lekarzy, sportowców, choć często po prostu pracowników firm budowlanych.
− Tych z 18 musimy wyrzucić − Paris instruuje Kasię − bo śmierdzą.
− Ale zawsze z góry płacą i biorą największe pokoje.
− Nie interesuje mnie to, ja ten pokój i tak sprzedam, a oni po sobie taki smród zostawiają, w kuchni, jak przechodzą nawet, i to koło gości z Bookingu. Trzeba im powiedzieć, że pokój jest na jutro już zarezerwowany, nie ma innych i muszą się wymeldować. Możesz im polecić nawet jakąś konkurencję.
− Ukraińców też trzeba wywalić. Ja sobie nie życzę, żeby oni całe dnie w kuchni gotowali i żeby goście z Bookingu nie mogli nawet w spokoju napić się herbaty.
Ukraińcy, w liczbie około dziesięciu osób, przyjechali tu do pracy prosto z Ukrainy i coś poszło nie tak z ich pracodawcą. Chyba ciągle przesuwa termin rozpoczęcia zatrudnienia, bo meldują się zawsze tylko na jedną noc, i tak już od tygodnia. Płacą wyliczonymi co do grosza pieniędzmi i każdy oddzielnie za swoje łóżko (zwykle goście rozliczają się „za pokój”). Jutro już nie zostaną, jak przyjdą punkt o dwunastej, jak zwykle, przedłużyć pobyt, Paris każe im natychmiast opuścić pokoje, informując, że doba hotelowa właśnie się skończyła, a ich pokoje są już zarezerwowane przez innych gości.
Doba hotelowa to osobliwe pojęcie, to nie jest cały dzień, i dzień szczególny, można rzec starotestamentowy, liczony z grubsza od zmierzchu do świtu. Niby to logiczne − wynajmuje się pokój na noc, ale co w sytuacji, gdy ktoś szuka noclegu nad ranem. 5.00 − to jest jeszcze wczoraj czy już dziś? Jak zwykle Paulina nie ogarnęła tej kwestii, „jak zwykle − szydzi − blondynka”.
W weekendy Paris ma wolne, ale cały czas zdalnie kontroluje recepcję. Ma w domu podgląd w program rezerwacji i nieustannie wydzwania instruując dziewczyny co mają robić.
− Zwróć uwagę na tych z 5 − poucza Kasię. − Oni zapłacili za jedną noc. Paulina ich nad ranem zameldowała, więc muszą do 12.00 zwolnić pokój. Jak chcą zostać do jutra, muszą zapłacić za drugą dobę. Ewentualnie jakby chcieli dłużej zostać, tak gdzieś do 16.00, to możesz pozwolić, ale za dodatkową opłatą. Dziewczyny mają dziś dużo roboty, więc do 16.00 wszystkich pokojów na pewno nie wysprzątają, to ten może być na koniec.
(Pokojówki zgodnie ze słowną umową mają pracować tylko do 13.00).
Małżeństwa z Sosnowca, które znalazło tu cichy kącik o świcie, nie interesują jednak żadne dodatkowe opłaty. Dla nich kalkulacja jest prosta − zameldowali się dzisiaj, więc mogą zostać do jutra i ani grosza więcej nie zapłacą. Kpią z Kasi, która to niby nie zna się na kalendarzu i jest zbyt głupia, by wiedzieć czym jest dzisiaj a czym wczoraj, trzaskają drzwiami i straszą „znajomymi”, a wyglądają na takich, którzy mają powiązania ze światem przestępczym. Nie dają się wyprosić o 12.00, więc w systemie Kasia melduje ich na drugą dobę, z adnotacją „do zapłaty”. Będą musieli uregulować rachunek przy wymeldowaniu, a jutro jest poniedziałek, Paris ma poranną zmianę i to będzie jej problem. Kasia jednak nie przypuszcza, że aż taki.
Paris dzwoni do niej przed 9.00, słychać, że jest zdenerwowana.
− Pilna sprawa − mówi − musisz przyjść. Dziewczyny nie przyszły do pracy.
− Jakie dziewczyny?
− Pokojówki. Normalnie, wredne szmaty, zmówiły się i rzuciły pracę, wszystkie trzy. Dziewczyny, które sprzątają w weekendy nie mogą przyjść, więc ja potrzebuję kogoś na recepcję, od zaraz, na cały tydzień, dopóki nie znajdę nowych pokojówek.
Hostel w poniedziałek rano wygląda jak przedsionek rynsztoku − syf w toaletach, stosy butelek i resztek jedzenia walające się po całej kuchni, półtorametrowa sterta pościeli i ręczników do prania, harmider na recepcji, bo wszyscy wymeldowują się szybciej niż zwykle. I brak personelu, który to wszystko „posprząta”.
Paris wkurza się z powodu swojego przezwiska, ponieważ tak na prawdę nie ma w sobie nic z Hiltonówny, nic z blichtru i bogactwa. Jest prostą dziewczyną z prowincji, która już z niejednego pieca chleb jadła, a swoją karierę w hostelu rozpoczęła od posady pokojówki. Dlatego nic to dla niej, posprzątać samej cały hostel, tym bardziej, że udało jej się poprosić o pomoc Alę, która dorywczo pracuje tu na maglu. Kasia zasiada na recepcji, a one dwie ruszają sprzątać cały weekendowy syf.
Paris podchodzi do tego ambicjonalnie – chce udowodnić (nie wiadomo komu), że bez tych „niewdzięcznych szmat” lepiej sobie poradzi. Sterta brudnej pościeli rośnie w zatrważającym tempie, pralki pracują na pełnych obrotach, ale nie widać postępu. W pralni nie ma ogrzewania, a jest zima, więc nic nie schnie. Nie ma w co ubierać pościeli, bo kompletów poszewek jest za mało, więc nie można dokończyć sprzątania pokojów. Zatem Paris z werwą zarządza mycie listew podłogowych, czego „te szmaty” nigdy nie robiły. Zabiera się za okna, karnisze, lodówkę. Mając mało ludzi i dużo pracy, jak szalona wynajduje sobie jeszcze więcej, w myśli idei „ja im pokażę”. Zmysł menadżerski zaczyna ją zawodzić, o 12.00 połowa pokojów jest jeszcze nie gotowa, a Ala padnięta i zdecydowana już nigdy więcej tu nie przychodzić. Dla pokojówek to prosta decyzja, ponieważ biorą wynagrodzenie po każdym dniu pracy, bezpośrednio „do ręki”, tak jak Paris lubi.
Kasia próbuje dowiedzieć się od Ali czegoś więcej na temat „buntu” pokojówek. Dlaczego nie przyszły? Czy to planowały? Ala nie zna szczegółów, no, ale dlaczego…? Może przez to czyszczenie patyczkami higienicznymi całej toalety, może przez wiecznie zatkany (z powodu wadliwego młynka) kibel, może przez mokre materace i pranie, które nigdy nie schnie, może przez butelki z moczem zostawiane pod prysznicem, wiecznie przypalony toster i spontanicznie wydłużane godziny pracy w tym „pięciogwiazdkowym” przybytku.
Przechodząca obok Paris z naganą spogląda na Alę, która rozmawia z Kasią przy recepcji, zamiast sprzątać.
− Mówię o tym, co znalazłyśmy dziś rano − speszona, tłumaczy się Ala.
Ktoś zostawił swoje odchody w kuchni pod stołem. Na pewno ten z Sosnowca.
− Ja nie mogłam tego sprzątnąć − z obrzydzeniem żali się Ala, czując jak znów wzbierają w niej torsje.
− A dla mnie to nic − dumnie wtrąca Paris − ja się gówna nie brzydzę.