Mam muzykę i jestem nią przesiąknięta
Już w łonie matki każdy z nas słyszy jakieś dźwięki, melodie. Jest to na przykład głośne i rytmiczne bicie serca. Gdy przychodzimy na świat, wydajemy pewien dźwięk, który jest oznaką życia, bo mówią: Jak dziecko płacze, to jest dobrze. Niemowlę już od małego ma silny kontakt z muzyką, która jest za każdym razem inna.
Będąc niemowlętami, słyszymy różnorodne barwy głosu naszych bliskich, którzy śpiewają nam do snu. Muzyka, śpiew ma za zadanie ukołysać do snu dziecko, które niczego nieświadome, słysząc śpiew, po prostu usypia. Brzmienie musi mieć ogromną moc.
Muzyka nie tylko usypia, ale potrafi też zmienić nastrój ze smutnego na radosny. Słuchając utworów muzycznych, zapominamy choć na chwilę o smutku, ciężkich przeżyciach.
Ludzie w swym życiu stykają się z muzyką ciągle, ale są sytuacje, kiedy ta muzyka decyduje o ich losie.
Pianino Emilki
Lata pięćdziesiąte poprzedniego wieku. Piętnastoletnia Emilka, bardzo uzdolniona muzycznie, właśnie rozpoczęła naukę w szkole muzycznej. Aby mogła ćwiczyć, rodzice kupują jej pianino. Emilka jest zachwycona, szczęśliwa, pianino Legnica jest nowe, śliczne. Dziewczyna wie jednak, że kupiono je na raty, kosztowało dziewiętnaście tysięcy złotych. O zakupie za gotówkę nie było mowy, bo rodzice stracili oszczędności podczas wojny. Mama wykupiła za nie tatę od Niemców z więzienia Pod Zegarem, gdzie trzymano miedzy innymi pracowników sądu.
Wszystko jednak zaczęło się układać. Emilka ćwiczyła pilnie, rodzice spłacali pianino. Niestety po dwóch latach nastąpiła nagła zmiana sytuacji. Tata dziewczynki zginął w wypadku. Z dnia na dzień sytuacja materialna rodziny stała się bardzo zła. W niedługim czasie okazało się, że pianino należy sprzedać, bo rodziny nie stać na jego spłatę. Nie było to jednak takie proste. Domownicy przyzwyczaili się do pianina, stało się ono jak gdyby członkiem rodziny. Najbardziej rzecz jasna rozpaczała Emilka. Nie dopuszczała do siebie myśli, że jej instrument może zostać sprzedany. Nie pomagały tłumaczenia rodziny, dziewczyna nie chciała ulec, płakała, błagała o pozostawienie Legnicy w domu. Gdy straciła już wszelkie argumenty za pozostawieniem pianina, postanowiła, że zrezygnuje z nauki w szkole muzycznej i pójdzie do pracy, aby spłacać pianino. Miała wówczas siedemnaście lat. Z muzyką jednak nie rozstała się. Postanowiła doskonalić swą grę w ognisku muzycznym.
Po pewnym czasie jednak założyła rodzinę i muzyka zeszła na dalszy plan. Ale ukochane pianino „nie stygło”. W niedługim czasie naukę gry na instrumencie zaczął jej syn a później córka. W wolnych chwilach Pani Emilia sama doskonaliła grę. Czasami grywali na nim goście. Bywał wśród nich bratanek Emilii, znany obecnie pianista Maciej, koncertujący we wszystkich najlepszych filharmoniach świata.
Po pewnym czasie Emilia doczekała się wnucząt. One także, gdy ją odwiedzają, próbują swych sił na pianinie, z dobrym skutkiem.
Emilia przez prawie pół wieku ćwiczyła, grała wraz z synem i córką, aż w końcu po przejściu na emeryturę, w wieku siedemdziesięciu lat postanowiła na tej swojej Legnicy systematycznie ćwiczyć. Okazało się, że z bardzo dobrym skutkiem. Zdaniem fachowców gra tak dobrze, że zatrudniono ją do akompaniowania chórowi koncertującemu w Lublinie i innych miejscowościach.
Teraz to pianino gromadzi przy sobie całą rodzinę. Jego białe i czarne klawisze noszą ślady użytkowania już trzech pokoleń.
Tak oto widzimy, jak historia jednego instrumentu może splatać się z życiorysem wielu ludzi. A wszystko przez muzykę. Kto ją czuje, dla tego pianino może być członkiem rodziny. Kto jej w sobie nie ma, będzie widział w pianinie zwykły mebel, bardzo ciężki zresztą.
Bywa czasem też tak, że ludzie nie czujący muzyki zbyt dobrze, mogą coś dobrego dla niej zrobić. Przykładem tego jest mąż Emilii – Ryszard.
Gdy jeszcze w poprzednim wieku podejmowano decyzję o budowie filharmonii w Lublinie, Pan Ryszard był członkiem zespołu analizującego projekt budowy. Znał się na rzeczy, liczono się z jego zdaniem. Przed zatwierdzeniem projektu zebrano wszystkich inżynierów z różnych branż i analizowano go. Na koniec, przed zamknięciem zebrania, przewodniczący zapytał, czy ktoś ma jakieś uwagi lub pytania. Nie było. Wtedy właśnie Pan Ryszard zapytał: Czy do pracy nad projektem był zatrudniony akustyk i czy jest jego opinia?. Zaległa cisza. Po chwili przewodniczący podziękował za bardzo trafne pytanie i stwierdził, że to bardzo duże niedopatrzenie, ale na szczęście projekt jest w takiej fazie, że da się to naprawić. Tak oto Pan Ryszard wniósł swój wkład w rozwój muzyki w Lublinie.
Trudny wybór
Janinka była uzdolnionym muzycznie dzieckiem, ale kochała tez sport. Często śpiewała na różnych uroczystościach i brała udział w zawodach sportowych. Udawało się jej to godzić przez jakiś czas. Jednak gdy przyszło wybierać przyszły zawód, postanowiła, że będzie nauczycielką wychowania fizycznego. Nie dane jej było jednak zrealizować planów, gdyż na egzaminie wstępnym zauważono, że ma duże zdolności muzyczne i bardziej w szkole potrzebna będzie jako nauczyciel muzyki. Zgodziła się, choć z żalem. (Jak się okazało, w przyszłości, jej marzenia zrealizował syn, kończąc AWF).
Janina wzięła się mocno do pracy, rozpoczęła naukę gry na akordeonie i mandolinie. Po pewnym czasie została tylko przy mandolinie. Akordeon „poszedł do szafy” . Nie na długo jednak, ponieważ wkrótce trafił on w „bardzo zdolne ręce” młodszego syna, który doskonale opanował grę na nim.
Janina przez szereg lat uczyła dzieci muzyki. Często przygotowywała dzieci do festiwali. Wszystko zakończyć się miało wraz z przejściem pani Janiny na emeryturę. Ale tak się nie stało.
Pani Janina dopiero wtedy zaczęła się spełniać. Zapisała się do chóru seniorów, gdzie odgrywa wiodącą rolę. Po pewnym czasie odkryła w sobie talent do pisania tekstów. Pisze więc teraz i śpiewa. Ale tego było jej mało. Zapisała się więc do chóru kościelnego. Śpiewa się w nim na cztery głosy. Nie jest to proste, ale Janina daje sobie świetnie radę. Niezależnie od samopoczucia jest na próbach w obydwu chórach.
W pewien wakacyjny poranek obudził mnie czyjś śpiew, za oknem. Był to głos cichy i ciepły jakby znajomy, postanowiłam zobaczyć kto to śpiewa. Okazało się, że to prawie siedemdziesięcioletni pan Tadeusz stoi na rusztowaniu, na drugim piętrze i nuci jakąś starą piosenkę. Śpiewa, bo taką czuje potrzebę, tak od serca. To wspaniałe uczucie, obserwować kogoś kto śpiewem umila sobie pracę. Pan Tadeusz nie przez przypadek został wspomniany w reportażu, bo to mąż pani Janiny.
Genetycznie obciążona
Emilia i Janina to osoby, które opisałam nieprzypadkowo. Są to kobiety, dzięki którym pojawiłam się na tym świecie. To moje babcie a Ryszard i Tadeusz to moi dziadkowie. To dzięki nim czuję muzykę, to dzięki nim rozwijam się muzycznie. Muzyka towarzyszy mi od zawsze, ale szczególnie w szkole, także dzięki mamie, która uczyła mnie muzyki.
W swoim życiu przeżyłam takie chwile, kiedy ponosiłam porażki, np. otrzymałam niską ocenę w szkole i przychodziłam do domu zdenerwowana, ze łzami w oczach. To, czego się nie douczyłam, musiałam uzupełnić. Myślałam sobie – Jak ja to zrobię? Gdy trochę odpoczęłam, wzięłam płytę ulubionego zespołu (muzyka rytmiczna, bardzo melodyjna). Słuchając muzyki, odzyskiwałam energię i siłę do pracy, nauki. Siadałam i zaczynałam się pilnie uczyć, a wszystko samo wchodziło mi do głowy. Nazajutrz w szkole otrzymałam pozytywną ocenę i pochwałę, a to dzięki muzyce, która bardzo mnie zmieniła. Od tej pory coraz częściej słucham muzyki z płyt, radia, telewizji. Oglądam programy muzyczne, uczę się tekstów, śpiewam koleżankom i z koleżankami.
Aby móc kształtować swój słuch muzyczny, postanowiłam śpiewać w scholi, którą prowadziła moja mama. Przeżyłam wtedy wiele pięknych chwil i dużo się nauczyłam.
Kiedy moja mama i babcia zapisały się do chóru kościelnego (czterogłosowego), postanowiłam pójść i posłuchać ich na próbie, usłyszałam inny rodzaj muzyki, piękne brzmienie. Gdy zauważył mnie pani organista, poprosił, bym coś zaśpiewała. Ja zrobiłam to bardzo chętnie i od tej pory zostałam członkinią chóru. Początkowo śpiewałam w sopranach, ale z uwagi na małą ilość głosów w altach, musiałam zmienić głos. To było dla mnie nowe wyzwanie, któremu sprostałam.
Od tej pory we wtorki i piątki – kiedy są próby – potrafię zorganizować czas tak, by nie opuścić się w nauce i nie mieć zaległości w drobnych pracach domowych. Z otwartym sercem uczestniczę w śpiewie chóralnym. Uświetniamy msze święte i różne uroczystości kościelne, wyjeżdżamy na warsztaty muzyczne i korzystamy z zaproszeń innych parafii. Czujemy się niesamowicie, kiedy słyszymy pochwały i podziękowania. Jesteśmy dumni z naszych dokonań.
Kiedy po próbie chóru przychodzę do domu, czuję się uskrzydlona, pełna zapału do nauki. Nic dziwnego, że budzę się rano i nucę jakąś melodię, wcale nie zastanawiam się, dlaczego to robię. Początkowo myślałam, że to jest coś nienormalnego, ale po rozmowie z panem organistą zrozumiałam, że tak to się dzieje i coś w takich ludziach jak my gra. To wszystko jest normalne i ,,zaraźliwe”, bo muzyką „zaszczepiłam” swoją młodszą siostrę. Często słyszę słowa różnych piosenek, gdy ja nucę, ona nuci ze mną, i nic dziwnego, że zapisała się również do chóru parafialnego.
Muzyka towarzyszy mi nie tylko w domu czy w kościele. W szkole panie proponują mi udział w różnego typu akademiach. Bardzo mnie cieszy to, że mogę komuś pomóc i czuć się potrzebna.
Stałam się bardzo wrażliwa na muzykę, słuchając jej, nie mogę spokojnie usiedzieć. Klaszczę, tupię, kołyszę się, skaczę i czynię to z uśmiechem i wielkim entuzjazmem. Mam ogromne szczęście, że cała moja rodzina czuję muzykę tak jak ja. Prawie każdy gra na jakimś instrumencie, czasem nawet na kilku. Świąteczne wieczory są rodzinnie ,,rozśpiewane’’ i ,,rozegrane’’. Często nawet przy codziennych pracach coś nucimy. Jeśli ktoś nie słyszał śpiewu na trzy głosy przy pracach w ogrodzie, to zapraszam do nas, usłyszy babcię, mamę i mnie z siostrą.
Kiedy szłam w pielgrzymce do Częstochowy, poproszono mnie o udział w sekcji muzycznej. Zgodziłam się, dzięki czemu poznałam nowe utwory, ale również wspaniałych ludzi. Byłam w pełni usatysfakcjonowana i sądzę, że mój udział w pielgrzymce stał się jeszcze pełniejszy.
Będąc w tym roku na pielgrzymce zaszłam z przyjaciółką do pewnej pani, która miała czterdziestoletnią córkę chorą na stwardnienie rozsiane. Gdy weszłam do pokoju i zobaczyłam tę kobietę, zrobiło mi się jej szkoda, łzy skapywały mi po policzku. Moja koleżanka podeszła bliżej i zaczęła śpiewać jej hymn Pieszej Podlaskiej Pielgrzymki. Kobieta, słysząc śpiew, zaczęła się uśmiechać. Była tak zasłuchana, a zarazem wzruszona, że w jej oczach także pojawiły się łzy.
Ludzie, którzy są w takiej sytuacji, jak właśnie ta kobieta, chcą mieć jak najbliższy kontakt z drugą osobą. Nie zawsze musi być to rozmowa, wystarczy, że na przykład coś zaśpiewamy, a ta osoba już poczuje opiekę, bezpieczeństwo i zrobi jej się miło. Tak w prosty sposób możemy uszczęśliwić drugiego człowieka. Czasami nie trzeba robić wiele, wystarczy zrobić mniej, ale robić to z sercem i czułością.
W moim życiu muzyka jest zawsze i wszędzie. Urodziłam się z nią i będzie ona mi zawsze towarzyszyła. Muzyka daje mi radość i siłę, dzięki niej staję się silniejsza i mam zapał do dalszej pracy. Lubię dzielić się nią z innymi, bo melodia zawarta w muzyce przywraca harmonię, budzi nadzieję. Rytm zaś nadaje charakter, przywraca energię, a słowa potrafią ukoić ból, wzruszyć i pomagają odzyskać sens życia. Całość sprawia, że człowiek chociaż na chwilę potrafi zapomnieć o kłopotach i cierpieniach życia codziennego.
Znając znaczenie muzyki w moim życiu, chciałabym przekonać innych, by uwierzyli w sens muzyki i jak najczęściej z nią obcowali, a szczególnie osoby, które mają ku temu predyspozycje. Sztuką jednak jest te predyspozycje odkryć i pielęgnować.
Jestem bardzo szczęśliwa, że moi przodkowie przekazali mi w genach zdolności słyszenia muzyki, czucia jej i śpiewania. Cieszę się nawet z tego, że gdy odwiedzam dziadków, to często już w drzwiach spotykam dziadka Ryszarda, który na przywitanie woła: Cichutko, babcia ćwiczy. To coś wspaniałego.
Moje zwierzenia zakończę cytatem z J.W. Goethego, który uważam za bardzo piękny i prawdziwy: Gdzie słyszysz śpiew, tam wejdź, tam dobre serca mają. Źli ludzie, wierzaj mi, ci nigdy nie śpiewają.
Reportaż wyróżniony w I Ogólnopolskim Konkursie na Reportaż „Mam Muzykę…”, adresowanym do młodzieży w wieku 14-19 lat.
Sponsor konkursu: